15 grudnia 2011

Zamknij oczy, by nie widzieć zła tego świata.

Bezsilna i drobna, z psychiką jak popękane szkło, jak przedmiot, o który obijają się wszyscy, zostałam wypchnięta przed dwie kończyny nazywane nogami na krawędź życia, gdzie ponoć miałam ugryźć szczęścia. Błagałam po cichu samą siebie, ażebym została oszczędzona. Nie chciałam, mimo mojej nieszczęśliwości, poddać się na środku drogi, położyć wręcz pod pędzący pociąg. A jednak z drugiej strony pragnęłam tego, chciałam pokazać, że mam silę, że jestem niezniszczalna. Na początku nieśmiałe kroczki, na palcach przemieszczałam się w lewo. Przez moment czułam się jak słabeusz, który szuka prostej drogi. Ale zaraz nie bałam się już. Robiłam coraz większe kroki w mniejszym odstępie czasu. Nie wytrzymując napięcia rzuciłam się w dół. Już nie miałam możliwości powrotu. Moja biała suknia wirowała na wietrze podczas huraganu. Ręce rozpostarte niczym orle skrzydła przedzierały się przez niewidzialną powłokę, pokonywały opór jaki stawiało powietrze chcące podtrzymać mnie u góry jak najdłużej. Zrobiłam jeden przewrót i zaraz drugi. Zawirowało mną. Słyszałam tylko świst w uszach, coś ciągnęło mnie za nogi, zaczęłam lecieć szybciej. I w końcu upadłam. Kości roztrzaskały się na miazgę. Już nic nie czułam, leżałam tylko nieruchomo z otwartymi oczyma, a moja psychiczna część uniosła się pod postacią obłoku nad ciałem. Rozłożyłam się jak pierwiastek, na dwie części, które go budują. Mianownik zapakowany do czarnego worka, licznik unosił się wysoko obserwując ludzi i ich myśli. Nie chcąc słuchać tych bredni, moja niebiańska część uniosła się i poszybowała do domu. A reszta spoczęła jak te tryliardy innych ludzi.