Kochanie, znów Cię wołam. Stoję w
świetle księżyca i nie widzę niczego poza pustką dokoła.
Kajdanki u twych stóp są tak ciężkie, że nie możesz się nawet
odezwać, słysząc moją rozpacz, wychodzącą z palącego się
wnętrza. Ale ja znów czekam. Znów karmię się cienką nadzieją,
że wyzwolisz się i będziesz mógł przytulać mnie tak bez powodu,
bo brakuje mi Twojego ramienia, o które mogę się podeprzeć,
Twoich ust i rąk muskających mą bladą skórę, Twego głosu
mówiącego mi, co mam robić, śpiewającego romantyczne ballady.
Ciebie samego. Mógłbyś wrócić, już teraz, wrócić do mnie tak,
jakby nie było Cię tylko godzinkę. Nawet w podartych ubraniach,
nawet z siniakami na ciele. Po prostu pojawić się jak duch i
szepnąć do ucha, że tęskniłeś.