13 listopada 2011

Cały mój świat kończy się na Twoich oczach.


Odmówiłam Ci przyjęcia łapówki za Twoje grzechy. Bo nie chcę jakiejś wymuszonej miłości, opakowanej w różowy papier z serduszkami. Nie chcę, żebyś myślał o mnie na przymus, żebyś tracił czas na kłamanie. Chociaż lubię Twoje bajki, które sprzedajesz mi tak łatwo, naciągając mnie na wielkie pieniądze. Ale czy pojęcie duszy i łez da się przeliczyć na monety? Karm mnie tymi złudzeniami, tymi bajkami, które tak uwielbiam. Epika, liryka, dramat to w Twoich wargach tylko zminimalizowana obłuda, którą wpychasz mi do ust. Tak naprawdę, to nie wiem czy Ty tęsknisz, czy tylko zapychasz mnie kalorycznymi tekstami, żebym nie była głodna i nie krzyczała o więcej. Chcesz zabić mój głód? Powiedz, że mnie kochasz, a zaraz potem, że musisz odejść. Albo i nie. Bo z tym drugim głód będzie wzrastał i dosięgnie potęgi USA. Wiesz, tak się zastanawiam, czy to też nie jest moja wina. Całe kłamstwa, obłuda, śmiech, pragnienie dotknięcia naszych dłoni. Czy to czasem nie ja podsunęłam Ci ten pomysł, zepchnęłam Cię na ten właśnie tor? To może moja wina. Bo to ja zgrzeszyłam. Zdewastowałam obojętność emocjonalną. Zakochałam się. Dwa lata temu, wieczorem, w zimę. Poczułam coś, czego nie umiałam wcześniej opisać. I wtedy zrozumiałam, że krzykiem tęsknoty można przeciąć na pół z siedem brygad żołnierzy, a może i nawet rycerzy odzianych w metalowe zbroje, z giermkami i hełmami na głowach. Teraz cierpię. Tylko mi zostało. Bo tak Cię kocham, bo tyle znaczą dla mnie Twoje słowa. Ale wiem też, że umiem mocniej kochać. I tylko na to mam siłę. I tylko na to, tę siłę warto wykorzystać. Nic innego nie jest warte krzyku i tarcia serca o tarkę do ziemniaków. Nie oglądajmy już Cartoon Network, czy Disney Chanell, bo to nas wzmacnia. I powiększa Twoje kłamstwa. I pogrubia moją miłość.