Odmówiłam Ci przyjęcia łapówki za
Twoje grzechy. Bo nie chcę jakiejś wymuszonej miłości, opakowanej
w różowy papier z serduszkami. Nie chcę, żebyś myślał o mnie
na przymus, żebyś tracił czas na kłamanie. Chociaż lubię Twoje
bajki, które sprzedajesz mi tak łatwo, naciągając mnie na wielkie
pieniądze. Ale czy pojęcie duszy i łez da się przeliczyć na
monety? Karm mnie tymi złudzeniami, tymi bajkami, które tak
uwielbiam. Epika, liryka, dramat to w Twoich wargach tylko
zminimalizowana obłuda, którą wpychasz mi do ust. Tak naprawdę,
to nie wiem czy Ty tęsknisz, czy tylko zapychasz mnie kalorycznymi
tekstami, żebym nie była głodna i nie krzyczała o więcej. Chcesz
zabić mój głód? Powiedz, że mnie kochasz, a zaraz potem, że
musisz odejść. Albo i nie. Bo z tym drugim głód będzie wzrastał
i dosięgnie potęgi USA. Wiesz, tak się zastanawiam, czy to też
nie jest moja wina. Całe kłamstwa, obłuda, śmiech, pragnienie
dotknięcia naszych dłoni. Czy to czasem nie ja podsunęłam Ci ten
pomysł, zepchnęłam Cię na ten właśnie tor? To może moja wina.
Bo to ja zgrzeszyłam. Zdewastowałam obojętność emocjonalną.
Zakochałam się. Dwa lata temu, wieczorem, w zimę. Poczułam coś,
czego nie umiałam wcześniej opisać. I wtedy zrozumiałam, że
krzykiem tęsknoty można przeciąć na pół z siedem brygad
żołnierzy, a może i nawet rycerzy odzianych w metalowe zbroje, z
giermkami i hełmami na głowach. Teraz cierpię. Tylko mi zostało.
Bo tak Cię kocham, bo tyle znaczą dla mnie Twoje słowa. Ale wiem
też, że umiem mocniej kochać. I tylko na to mam siłę. I tylko na
to, tę siłę warto wykorzystać. Nic innego nie jest warte krzyku i
tarcia serca o tarkę do ziemniaków. Nie oglądajmy już Cartoon
Network, czy Disney Chanell, bo to nas wzmacnia. I powiększa Twoje
kłamstwa. I pogrubia moją miłość.