27 września 2011

W Twoich oczach jestem już tylko garstką piasku na pustyni.

Kiedy lecę, czuję, że spadam i topię się w swoich oddechach. Gubię się w liczeniu, częstotliwość to moja zmora. Krztuszę się i wypluwam krew, wylatującą z moich tętnic. Krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy, cały ten zgiełk wokół życia zagłusza mnie. Palę się. Skóra piecze i z białej staje się szarą. Odpada wielkimi kawałkami, a gałki oczne topią się i spływają po policzkach, które kiedyś lekko uniesione symbolizowały szczęście. Teraz jestem tylko popiołem, ziarenkami unoszącymi się z wiatrem we wszystkie strony. Dotykam ludzi. Jestem bliżej nich, niż normalnie, ale oni już mnie nie czują. Znieczulili się. Moja obecność jest dla nich jak stary chleb. Tylko słońce pogrążone w żałobie nie wstaje już zza horyzontu.