22 października 2011

Jesteś wszystkim, co chciałabym mieć, tak blisko, tak przy serduszku.


Wiesz co mi się śniło wczorajszej nocy? To, że byłeś przy mnie blisko, trzymałeś mnie za ściśniętą pięść i wychudzony obojczyk. Na tle świecących lamp patrzyłeś w moim kierunku i uśmiechałeś się, oddychałeś nawet w moim tempie, chociaż to może ja chciałam dostosować oddech do Twojego. Wyglądałeś niechlujnie, bo narzuciłeś na siebie morelową koszulkę, wygniecioną koszulę i przetarte jeansy, ale i tak wyglądałeś jak Bóg. Nie wiem tylko który. Jezus, Allach, czy jeszcze jakiś inny. Twoje oczy, koloru nie określonego, wtopiły się w moją twarz, której tak bardzo nie lubię i choć ręce trzymałeś wzdłuż tułowia, prawie jak na baczność, to miałam wrażenie, że jeździsz opuszkami palców po moim policzku, rozgrzanym niczym magma wypływająca z rozjuszonego wulkanu. Czułam się jak w niebie, jakbym stąpała po stabilnym, lecz niewidocznym piedestale; pięłam się do góry bez żadnego wysiłku. I wtedy dotknąłeś mej rozpalonej dłoni, a obraz rozmył się jak para uciekająca pędem z szyby. Zniknął cały ten piękny widoczek, pod powiekami została czarna plama z migotającymi kropkami.