25 sierpnia 2011

Nawet od oddychania można się uzależnić.


Miłość porównuje się do narkotyków, do uzależnienia. W pierwszej fazie smakujemy wytrawnie i powoli, delektując się nie znikającym szczęściem i podnieceniem. Potem coraz więcej, coraz śmielej, aż w końcu zatracamy umiejętność liczenia. Przedawkujemy raz, potem drugi i trzeci, aż nadejdzie taki czas, gdzie dzień bez narkotykowej libacji będzie dniem jak bez wody i jedzenia. To samo uczucie coraz częściej będzie towarzyszyło blisko serca. To właśnie ta potrzeba będzie rozpalała krew płynącą w żyłach. Samodzielnie myślące ciało będzie krzyczało i nawoływało o jeszcze. Druga faza to uświadomienie sobie zagrożenia wynikającego z naszego „przyzwyczajenia”. Trzecia zaś to nieudany odwyk i całe te pieprzenie, że to jest złe. I tak wkoło, pierwszy punkt tak niemożliwie rozległy będzie przeplatał się z trzecim, a z każdym kolejnym odwykiem uczucie będzie bardziej pokazywało przynależność do serca.