23 sierpnia 2012

Teatr masek.

Obudziłam się pewnego słonecznego poranka, pod koniec piętnastych wakacji w życiu i zdałam sobie sprawę z tego, jak mało posiadam. Ludzie, którzy mieli być podporą mostu, najgrubszą belką ze wszystkich w całym molo, stali się tylko rzadkim przypływem, który obmywa moje stopy, często jeszcze nie całe. Oni przypływają, pokazują swoją obecność, moczą delikatnie i subtelnie czubki niebieskich paznokci, by znów cofnąć się z szybkością pioruna wstecz. Przychodzą i zabierają to, co przed sekundą ofiarowali, niby bezinteresownie. Są jak chmury burzowe przynoszące deszcz, który ma za zadanie zmyć całe złudzenie, ogromną powłokę nadziei, jaką dawali z każdym kolejnym powrotem. I tak koło naiwnych głupców się zamyka, przysłowiowa historia powtarza się każdego dnia, a Oni zakładają kolejne maski z całej skrzyni rekwizytów